Gdzieś na początku grudnia narodził się szalony plan aby uwiecznić na zdjęciach dwa przepiękne gatunki morskich kaczek - birginiaka (Polysticta stelleri) i turkana (Somateria spectabilis). W Europie jedynym miejscem gdzie można obserwować te gatunki razem jest Płw. Varanger zimą. Jest on położony w norweskiej prowincji Finmark, na skrajnej północy Europy.

Na szaleńczy plan zdecydowało się osiem osób: Stanisław Turowski, Grzegorz Kielnierowski, Michał Malawski, Kasia Iwan-Malawska, Robert Hubik, Paweł Głowacki, Dawid Kozłowski oraz autor niniejszego tekstu. Przygotowania zaczęły się od "zwiadu" oraz przede wszystkim wyboru środka transportu. Były rozważane trzy opcje:  przelot do Kirkenes i tam wynajęcie samochodu, pokonanie trasy Warszawa - Varanger na  dwa samochody oraz pokonanie tej trasy w wynajętym 9 osobowym wanie. Okazało się, że najtańszym rozwiązaniem było to ostatnie, choć uzasadniony niepokój budziła ogromna odległość oraz stan tamtejszych dróg. Całe szczęście w składzie znalazło się 5 kierowców.

Samochodem, który miał nas zawieść na miejsce była 9- osobowa, wydłużona wersja samochodu Ford Transit Custom, dodatkowo zaopatrzona w bagażnik na dachu. Mimo rozmiaru i składu zredukowanego do 8 osób okazało się, że miejsca jest mało i w środku było dość ciasno, szczególnie z tyłu i z przodu. Powodem był fakt, że musieliśmy zabrać ze sobą żywność na całą wyprawę (Skandynawia słynie z kiepskiej kuchni i bardzo wysokich cen). Dla grupy zdominowanej przez fotografów poważnym minusem był też brak otwieranych okien. Później, szczególnie przy kurakach okazało się to dużym problemem. Koszt wynajmu poniżej.

W "zwiadzie" pod kątem ornitologicznym pomogła przede wszystkim strona http://www.biotope.no/ i związany z nią Tormod Amundsen oraz relacja ekipy, która odwiedziła ten teren kilka lat wcześniej, również zimą (CZYTAJ TU). Jeśli chodzi o Finlandię pomógł nam również Antoni Marczewski.

26.02 (piątek) i 27.02 (sobota)

Nasza wyprawa wyruszyła z warszawskiej Białołęki ok. 13-14.00. Po przekroczeniu granicy z Litwą nastąpiła zmiana czasu i należało dodać 1 godzinę do przodu. W Tallinie musieliśmy być 6.30 na promie. Ewentualne spóźnienie nie wchodziło w grę ze względu na ogromną odległość do Rovaniemi w Finlandii jaką musieliśmy pokonać kolejnego dnia. Ta świadomość oraz jazda praktycznie non-stop całą noc sprawiły, że byliśmy na miejscu 4 godziny przed wypłynięciem promu.

Mieliśmy cichą nadzieje, że już z promu uda się coś ciekawego wypatrzeć. Niestety oprócz mew srebrzystych (oraz jednej wyglądającej na białogłową) i lodówek bliżej Finlandii nie udało się nic wypatrzeć.

Po opuszczeniu promu w Helsinkach czekał nas ogromny dystans do pokonania więc nie było czasu na jakiekolwiek "ptaszenie". Mimo rzadkich i krótkich postojów w Rovaniemi byliśmy ok. 22.00. Nocowaliśmy w dwóch pokojach w Lomavekarit (Rovaniemi). Jak się potem okazało był to najlepszy nocleg w Finlandii. Warto też nadmienić, że wszystkie noclegi oprócz Batsfjord były załatwiane przez Booking com. Niestety o tej porze dużego wyboru nie było a i cenowo bez rewelacji (patrz kosztorys) a do tego płatności i inne rzeczy trzeba ustalać wcześniej z właścicielami a mimo to i tak można mieć przykrą przygodę o czym później.

28.02 (niedziela)

Niedzielnym porankiem byliśmy już za kręgiem polarnym, w malowniczej i bezkresnej tajdze. Zimowy krajobraz z ogromnymi zaspami śniegu oraz wielkie odległości robiły wrażenie. Już kilkadziesiąt kilometrów za Rovaniemi, w okolicy Vaatuunki natrafiliśmy na miłą niespodziankę - rozproszone stado ok. 50 cietrzewi (Lyrurus tetrix) przy drodze.             

Niedługo później zobaczyliśmy pierwszą sójkę syberyjską (Perisoreus infaustus) oraz jak się okazało jedyne podczas całej wyprawy stadko łuskowców (Pinicola enucleator). Natrafiliśmy też na kolejne dwa lecz mniejsze stada cietrzewi.

Gwoździem programu miał być karmnik w miejscowości Kaamanen - słynne w Europie miejsce na łuskowce. Niestety, oprócz sikor północnych (Poecile cinctus), czarnogłówek (Poecile montanus), gili (Pyrrhula pyrrhula) i dzwońców (Chloris chloris) obyło się bez rewelacji. Na domiar złego na miejscu byliśmy już po południu, w związku z tym karmniki były zacienione. Mimo to za "przyjemność" trzeba było płacić (podobno w tym miejscu niekiedy słono). Całe szczęście powiedziano nam, że tym razem "co łaska".

Jeszcze za dnia ruszyliśmy na północ do pierwszego naszego noclegu, miejscowości Berlevag (pn-zach. Varanger). Po drodze obserwowaliśmy malownicze krajobrazy i tajgę, powoli przechodzącą w lasotundrę a później tundrę. Po przekroczeniu granicy powoli zapadał zmrok. Całe szczęście droga była otwarta i przejezdna (w tej części Europy bywa, że można przejechać tylko w określonych godzinach). Tuż przed Berlevåg mieliśmy okazję się przekonać, że droga nie jest bezpieczna i trzeba uważać. W miejscu skrzyżowania na dachu leżał terenowy samochód.

Bo dotarciu do naszego noclegu - Holiday House in Finmark mieliśmy niemiłą niespodziankę. Okazało się, że domek jest pusty a okoliczni mieszkańcy mówili, że właściciel tu nie mieszka. Przeżywaliśmy chwilę grozy, gdy nagle pod domek podjechał samochód z którego wysiadł "grubszy" pan. Okazało się, że to właściciel i jest bardzo zdziwiony całą sytuacją. Mówił, że już od dawna nie wynajmuje noclegów i do domu wprowadza się jakaś pani ornitolog od niego z rodziny. Szkoda tylko, że zapomniał zlikwidować konto na Booking com....

Całe szczęście owa pani ornitolog, jeszcze się całkiem nie sprowadziła a facet powiedział, że możemy tu nocować ile nocy chcemy. W tym miejscu mieliśmy spędzić tylko albo aż dwie noce. Jak się okazało była to najlepsza kwatera na wybrzeżu M. Barentsa.

29.02 (poniedziałek)

Nowy tydzień zaczął się szczęśliwie. Życiówka na dzień dobry dla każdego.

Podczas śniadania, z okna został wypatrzony pierwszy turkan (Somateria spectabilis) - piękny samiec pływający przy brzegu. Potem grupa się rozdzieliła i każdy na własną rękę szukał szczęścia.

Najbardziej atrakcyjny był port w którym pływało kilkadziesiąt birginiaków (Polysticta stelleri) oraz mnóstwo turkanów, edredonów (Somateria mollissima) i lodówek (Clangula hyeamalis). Z falochronów część uczestników wypatrzyła również pierwszego nurnika (Cepphus grylle) w szacie przejściowej oraz kormorany czubate (Phalacrocorax aristotelis). Między kamieniami żerowały stadka biegusów morskich (Calidris martima). W porcie oprócz kaczek była też pokaźna ilość mew następujących gatunków: mewa siodłata (Larus marinus), mewa srebrzysta (Larus argentatus), mewa żółtonoga (Larus fuscus), mewa blada (Larus hyperboreus) i trójpalczasta (Rissa tridactyla). Część z tych ostatnich pozakładała już gniazda w okiennicach zabudowań portowych a inne dopiero wykazywały zachowania tokowe.  Pierwotny plan zakładał tego dnia ewentualną penetrację Kongsfjord, Båtsfjord albo ujście rzeki Tana. Jednak ze względu na pokaźną ilość ptaków nie było już takiej potrzeby.

Dobrym patentem do fotografowania okazały się maskałaty. Dzięki temu wynalazkowi jeżeli człowiek stoi w miejscu i nie robi gwałtownych ruchów to jest praktycznie nie widoczny dla ptaka.

Pogoda niestety była w kratkę z przelotnymi śnieżycami i słońcem na przemian. Mimo to dzień był zdecydowanie udany a jakby tego było mało nocą pojawiła się zorza polarna.

1.03  (wtorek)

Kolejnego dnia rano znów się rozdzieliliśmy i każdy na własną ręką fotografował swoje wymarzone gatunki. Tym razem jednak było idealne światło i ani jednej chmurki. Koło godziny 9.00 zaczęło się jednak robić zbyt przepalające, dlatego zwinęliśmy się i ruszyliśmy ku kolejnemu noclegowi - Båtsfjord. Po drodze mieliśmy przyjemność podziwiać biały, arktyczny krajobraz wybrzeża M. Barentsa. Robiły też wrażenie "maty" edredonów pokrywające w niektórych miejscach powierzchnie morza. Ląd pokrywała biała pustynia z zaspami śniegu sięgającymi kilka metrów. Mieliśmy cichą nadzieję na białozora lecz niestety tylko od czasu do czasu spotykaliśmy kruki (Corvus corax). W Båtsfjord byliśmy wczesnym popołudniem i postanowiliśmy wykorzystać tak piękny dzień do końca fotografując ile się da.

Skład gatunkowy był podobny co w Berlevåg. Było jednak kilka znaczących różnic. Więcej turkanów, dużo mniej birginiaków i mewy bladej i zero edredona (tylko tego dnia). Była jednak wielka niespodzianka w postaci kolejnej życiówki - dwóch dorosłych mew polarnych (Larus glaucoides). Na dodatek jak się okazało miejscowe turkany i birginiaki przypominają krzyżówki w warszawskich parkach i wykazują zero lęku przed człowiekiem.

Po zachodzie wprowadziliśmy się do chyba jedynego hotelu w mieście - tzw. Polar Hotel. Cena za hotel była kosmiczna (335 PLN/os za jedną noc) i nie odpowiadała w żaden sposób jakości. Pokoje ciasne i ciemne a w łazienkach smród i grzyb na ścianach. Wynajęcie hotelu było koniecznością gdyż następnego dnia część uczestników miała zarezerwowaną czatownię w porcie, położoną - jak się okazało kilka metrów od molo z którego robiliśmy zdjęcia.

2.03  (środa)

Środowy poranek rozpoczęliśmy wcześnie bo o 4.30 ze względu na czatownie. Cena była podobnie kosmiczna jak ta za hotel i wynosiła 700 PLN/os. W tej cenie zawierał się pobyt w czatowni między 5.15 a 11.00, ciasteczka, kawa, herbata, specjalistyczne kombinezony, żeby nie zmarznąć (podróby Helly Hansen) oraz dwie godziny pływania pontonem po zatoce.

Szybko okazało się, że czatownia była niepotrzebnym wydatkiem. Co prawda nocujące na morzu ptaki pojawiają się juz ok. 5.30 ale światło dopiero ok. 8.30 - tak więc dwie godziny bez fotografowania.

Na domiar złego okazało się, że tego dnia światła nie będzie w ogóle a ptaki będą płoszyć grasujące po porcie foki. Jedynym pocieszeniem było pojawienie się edredona "północnego" (Somateria mollissima borealis). Słońce pojawiło się dopiero kiedy pływaliśmy po fiordzie. Udało się obfotografować nieco kaczek oraz nurniki i nurzyki (Uria aalge), w tym formę okularową.

Po rejsie ruszyliśmy na drugą stronę Płw. Varanger - do Vardo. Znaczną część drogi pokonaliśmy w ciemnościach a gdy dotarliśmy do Varangerfjord śmierć zajrzała nam w oczy.

Okazało się, że dzięki morskiej bryzie droga w tej części bardziej przypominała tor łyżwiarski a samochód w pewnym momencie wpadł w poślizg. Kierowcy z trudem udało się odzyskać nad nim panowanie. Do Vardø dotarliśmy między 20.00 a 21.00, licząc, że kolejnego dnia odwiedzimy jedno z najbardziej niezwykłych miejsc - wyspę Hornøya.

3.03 (czwartek)

Niezwykłość wyspy Hornoya wynika z wielu powodów. Najważniejszy to ten, że jest to jedyne miejsce w Europie gdzie można spotkać wszystkie 6 europejskich gatunków alk, z których 5 gnieździ się tu obok siebie. Oczywiście mieliśmy nadzieje na wszystkie a szczególnie na walki godowe maskonurów na śniegu. Niestety jak się okazało było na to przynajmniej o tydzień za wcześnie. Do tego na wyspie panowały trudne warunki tak więc zaproponowano nam dwugodzinny rejs wokół wyspy. Jak się okazało byliśmy dopiero drugą ekipa w tym roku. Alki dopisały, jednak nie wszystkie. Maskonurów, choć widziano je dzień wcześniej, nie udało się wypatrzeć. Były za to nurniki (Cepphus grylle) w różnych szatach, nurzyki (Uria aalge), nurzyki polarne (Uria lomvia) i alki (Alca torda). Prawdziwą niespodzianką były nie gniazdujące na wyspie głuptaki (Morus bassanus) oraz kormorany czubate (Phalcrocorax aristotelis) w sporej ilości i dość blisko.

Po rejsie nadszedł czas by wracać do tajgi. Kolejnym celem był Pasvik przy granicy z Rosją - wg. różnych raportów idealne miejsce na tajgowe wróblaki oraz kuraki. Po drodze znów mamy przyjemność obserwować piękne krajobrazy gdy nagle niespodzianka. Przed Kirkenes przy samej drodze dostrzegliśmy siedzące na krzewach pardwy mszarne (Lagopus lagopus) w szacie zimowej. Te piękne kuraki były marzeniem niektórych uczestników. Już po zmroku dojechaliśmy do kolejnego miejsca noclegu - Øvre Pasvik Camping w Vaggatem. Te malownicze miejsce jest położone nad pięknym jeziorem, w szczerej tajdze i niedaleko granicy z Rosją. Nocowaliśmy w czteroosobowych domkach które ze względu na rozmiary można nazwać "domkami krasnali". Mimo to były całkiem przyjemne i bardzo ciepłe.

4.03 (piątek)

Piątek to tajgowego życia początek. Ruszyliśmy więc w okolice z nadzieją na kolejne gatunki. Nie zawiedliśmy się. Mieliśmy okazję przyjrzeć się lepiej sójkom syberyjskim, sikorom północnym i ponownie cietrzewiom. Co ciekawe w tajdze dość licznym gatunkiem jest czarnogłówka (Poecile montanus). Niestety gonił nas czas. Tego samego dnia musieliśmy być z powrotem w Rovaniemi. Mimo to nie był to koniec niespodzianek. Po drodze natrafiliśmy na trzy sowy jarzębate (Surnia ulula) oraz ponownie pardwy mszarne.

Wracaliśmy nieco inną trasą. Jadąc na Varanger jechaliśmy cały czas trasą E75 jednak wracając skręciliśmy w mniejszą drogę przed miejscowością Neiden i wyjechaliśmy już za Kaamanen. Dzięki temu zyskaliśmy trochę czasu i znów mogliśmy podziwiać prawdziwą, dziką i zimową tajgę. Do Rovaniemi dotarliśmy niestety późno - ok. 23.00. O miejscu noclegu lepiej z przyzwoitości dużo nie pisać.

Warto tylko powiedzieć, że było to prywatne mieszkanie, gdzie wynajmowano pokoje.

5.03 (sobota) i 6.03 (niedziela)

Rano (ok. 8.00) ruszyliśmy w kierunku Helsinek. Znów gonił nas czas jednak udało się ten dystans pokonać zadziwiająco szybko i przed 19.00 byliśmy na miejscu. Naszym ostatnim miejscem noclegu był Rastilla Camping na przedmieściu Helsinek. Właściciele przyznali sobie pięć gwiazdek jednak trudno powiedzieć za co. O warunkach lepiej nie pisać. Każdemu odradzam te miejsce. Jest to kolejny dowód na to, że przez booking.com można się "naciąć".

Kolejnego dnia musieliśmy być o 6.30 na promie. Na Zat. Fińskiej znowu pustki a w krajach nadbałtyckich nie było czasu na ptaki. Powodem tego są fotoradary, niskie limity prędkości na głównych drogach, częste kontrole drogowe oraz wysokie mandaty. Sprawiają one, że nie da się przez te kraje normalnie jechać, można się jedynie wlec. Do Warszawy dotarliśmy ok. 22.00 czując lekki niedosyt gdyż Płw. Varanger i Finlandia zimą są naprawdę niezwykłe. Może jeszcze tam wrócimy...

Prawa autorskie do zdjęć są zastrzeżone i chronione polskim prawem. Ilustracje są własnością odpowiednio Piotra Gryza, Stanisława Turowskiego oraz Michała Malawskiego i nie mogą być wykorzystywane bez ich zgody.

 

Specjalne podziękowania dla wszystkich uczestników oraz osób które pomogły w organizacji, ale nie wzięły udziału: Doroty Hubik, Moniki Klatkowskiej, Antoniego Marczewskiego i Tormoda Amundsena.

Kosztorys: (PLN/osobę)
wynajem samochodu: 373 PLN
paliwo: 359 PLN
noclegi: 1350 PLN
czatownia w Batsfjord: 700 PLN
rejs wokół Hornoya: 300 PLN
prom (w obie strony): 241 PLN
dodatkowo wyżywienie kupione w Polsce i ubezpieczenie

Piotr Gryz
www.ornitofrenia.pl

banerruch

Ilość odwiedzin

2825964
DzisiajDzisiaj411
WczorajWczoraj517
TydzieńTydzień1646
MiesiącMiesiąc9977