Właściwie miała być to wyprawa do rezerwatu "Żądłowice", położonego niedaleko Rzeczycy w rozległym kompleksie Lasów Spalskich. Jak pokazuje mapa, z Łęgu do rezerwatu jest ok. 2 km, czyli raptem 20 min. drogi. Tymczasem, gdy z Kamillą wybraliśmy się "na ptaki", przejście tego krótkiego odcinka zajęło nam przeszło 2 godz. – tyle atrakcji było po drodze. Ale po kolei…

Na początku marca zajechaliśmy do Łęgu. Samochód zostawiliśmy u dziadków Kamilli i stamtąd ruszyliśmy na ornitologiczne podboje. Pogoda była wspaniała: bezwietrznie, w miarę ciepło, słonecznie. Ruszyliśmy drogą oznaczoną znakami zielonego szlaku (na mapie, bo w terenie z oznaczeniem szlaku jest, powiedzmy, że różnie).

Pierwsze przyrodnicze atrakcje zobaczyliśmy zaraz po minięciu wsi. Na łące, tuż przy drodze, znaleźliśmy kilka miejsc zrytych przez dziki. W oddali krakały gawrony. Przy drodze zaobserwowaliśmy kilka sikor bogatek. Maszerując przez las dotarliśmy do osiedla domków letniskowych. Z dużym zainteresowaniem spacerowaliśmy po nim przyglądając się pięknym willom. Ciekawe tylko, czy pobudowanie osiedla w tym miejscu nie narusza przepisów o ochronie środowiska. Wreszcie znaleźliśmy się nad Pilicą i wtedy usłyszeliśmy donośne gęganie. Początkowo myślałem, że to słychać zwykłe domowe gęsi gdzieś od Fryszerki. Jednak szybko okazało się, że nad nami przelatuje stado najprawdziwszych dzikich gęsi. W chwilę potem następne. Zasugerowany gęganiem i niezbyt dokładnie przyjrzawszy się ptakom oznaczyłem je jako gęgawy. Jednak przeglądając wieczorem listę dyskusyjną M-ŚTO doczytałem się, że był to dzień licznego przelotu gęsi zbożowej. Pewnie więc były to jednak zbożówki.

Wkrótce zobaczyliśmy kolejne ciekawe ptaki. Gdy skierowaliśmy się w stronę prześwitujących przez las łąk pokrytych rozlewiskami i ukryci za drzewami zatrzymaliśmy się na ich skraju, Kamilla dostrzegła duże popielate ptaki. Żurawie! Długo przyglądaliśmy się przez lornetki żerującym jakieś 50 m od nas „polskim strusiom”, jak to nazwał je kiedyś Włodzimierz Puchalski. Ciekawe, że odległość od tych płochliwych ponoć ptaków do najbliższego gospodarstwa wynosiła co najwyżej 150 m. Kiedy już chcieliśmy pójść dalej, zaniepokojone czymś żurawie zaczęły głośno krzyczeć. Donośny klangor niósł się nad okolicą. Każdy, kto słyszał ten głos, wie, że jest w nim coś niesamowitego. Można się poczuć jak w jakiejś odległej, pierwotnej puszczy. Żal było opuszczać piękne ptaki, ale czekała nas dalsza droga.

Spotkanie z żurawiami jakby rozwiązało worek z ptakami. Poczuliśmy się wręcz otoczeni przez nie, tyle ich się nagle pojawiło. W zaroślach żerowały stadka trznadli i sikor ubogich. Nad rzeką przelatywały stada krzyżówek. Pośród drzew skrzeczały sójki i sroki. Niedaleko z głośnym świstem przeleciał łabędź niemy. Można było dostać zawrotu głowy!

Idąc dalej natknęliśmy się na stojącą na granicy pól i lasu ambonę myśliwską. Oczywiście, nie mogłem nie skorzystać z okazji, aby się na nią nie wdrapać! Z góry zobaczyłem, że myśliwi przygotowali dwa nęciska dla dzików. Pod amboną Kamilla znalazła nabój kal. 20 – najlepszy dowód, że odbywało się tutaj czatowanie na dzikiego zwierza. Zastanawialiśmy się co zrobić z pociskiem zgubionym najwyraźniej przez jakiegoś roztargnionego wyznawcę św. Huberta. Ostatecznie jeszcze raz wdrapałem się na ambonę i tam go uczciwie zostawiłem.

Te ciekawe spotkania i odkrycia znacznie opóźniły naszą wędrówkę. Wreszcie dotarliśmy do brukowanej drogi przecinającej rezerwat "Żądłowice". Droga ta łączy się z trasą biegnącą przez Rzeczycę i Inowłódz i prowadzi do brzegu Pilicy urywając się jakby bez sensu nad rzeką. Dziadek Kamilli opowiadał ciekawą historię o tej drodze. Przed II wojną światową prowadziła ona do mostu przez Pilicę, który tuż przed 1939 r. został postawiony w miejscu, gdzie teraz droga się kończy. We wrześniu 1939 r. Wojsko Polskie zburzyło most, chcąc armii niemieckiej utrudnić sforsowanie Pilicy.

Dochodząc drogą do rzeki dostrzegłem spostrzegłem pływającą po niej jakąś białą butelkę. Smutny widok! Niestety nie pierwszy – po drodze kilkakrotnie widzieliśmy dzikie wysypiska śmieci. Doprawdy, bardzo drażnią mnie moi rodacy-brudasy, którzy zamiast dostrzec piękno ojczystego krajobrazu, bezmyślnie go zaśmiecają. Tych śmieci jest z roku na rok coraz więcej i niestety, wykonane są z niezwykle trwałych materiałów. Ale, co to? „Butelka” nagle dostała skrzydeł i odleciała, a ja, nie opanowawszy jeszcze dobrze sztuki szybkiej zamiany okularów na lornetkę, do tej pory nie wiem, jakiego ptaka przegapiłem w tak dziecinny sposób.

Znów weszliśmy w las. Zewsząd otaczały nas głosy ptaków, których nawet nie próbowałem zidentyfikować. Szczególnie donośnie brzmiały glosy, jak to określiła Kamilla – "małp". Nie mam pojęcia, co to za ptaki. W tym chórze usłyszałem glos jakby dzięcioła czarnego. Rzeczywiście, uważnie przypatrując się zobaczyliśmy charakterystyczną sylwetkę lecącego ptaka. Skręciliśmy w boczną ścieżkę i oto nagle las zmienił charakter. Właściwie to w ogóle go nie było, bo z jednej strony mieliśmy porębę obsadzoną małymi sadzonkami, z drugiej młodnik sosnowy. Z tego młodnika wyrastało kilka starych drzew, którym udało się uniknąć piły drwala. Na jednym z nich zobaczyliśmy siedzącego ptaka. Długo nie mogliśmy go rozpoznać. Na szczęście siedział na miejscu przez kilkanaście minut. Mogliśmy więc zbliżyć się do niego i dokładnie przyjrzeć się mu przez lornetkę. Jak się okazało, był to dzięcioł zielony.

Wreszcie po długiej wędrówce (długiej jeżeli chodzi o czas, a nie odległość) wkroczyliśmy do rezerwatu "Żądłowice". Niestety, dotarliśmy tam w martwych godzinach popołudniowych i o ile do tej pory przyroda wręcz kipiała, to teraz w lesie było niemal cicho. Słychać było tylko szum drzew. Nie mogąc dokonać ciekawych obserwacji ornitologicznych, oddaliśmy się podziwianiu uroków krajobrazu.  A było co podziwiać! Teren rezerwatu jest nieco pofalowany. W obniżeniach terenu powstały pokaźne rozlewiska. Widoki były jak żywcem wzięte z przedwojennych Kresów Wschodnich. Wręcz odruchowo nadstawiałem uszu, aby usłyszeć pieśń głuszca… No, rozmarzyłem się! Oczywiście głuszca nikt w "Żądłowicach" nie słyszał od wieków, chociaż jego kuzyna, jarząbka, podobno można tutaj spotkać (i po cichu na to liczyliśmy, ale, niestety, to też się nie udało).

Powrotna droga trwała znacznie krócej. Po powrocie z wycieczki trafiliśmy prosto na obiad, przy którym dzieliliśmy się wrażeniami i słuchaliśmy opowieści dziadka Kamilli o dawnych czasach i o tutejszej puszczy. Dziadek opowiadał chętnie i bardzo ciekawie, a miał o czym. Tutejsze lasy były w okresie międzywojennym reprezentacyjnym łowiskiem i często bywał w nich nawet sam prezydent Ignacy Mościcki. Darzył on Lasy Spalskie, jak powszechnie wiadomo, szczególnym sentymentem. Chociaż formalnie wstęp do tych lasów był dla tutejszej ludności zabroniony, to jednak w praktyce różnie z tym bywało, no bo jak tu nie iść do lasu, kiedy mieszka się tuż obok. Toteż dochodziło czasami do ciekawych spotkań. I tak dziadek  Kamilli spotkał właśnie prezydenta Mościckiego, gdy ten polował tu na słonki. Jednak lasy te nie tylko w odległych czasach były atrakcyjne, ale i współcześnie. Nasza wyprawa dowodzi ich bogactwa ornitologicznego, ale można tu spotkać także przedstawicieli grubej, a nawet bardzo grubej zwierzyny. Bywają tu potężne dziki, wspaniałe jelenie, czasami przywędruje łoś. Swego czasu próbowano tu przyzwyczajać do wolności żubry, które potem nieźle rozrabiały. A jakieś 20 lat temu zapędził się w te strony wilk. Nic więc dziwnego, że wyjeżdżając z Łęgu już myślałem o powrocie i wędrówkach po nadpilicznej kniei.

Grzegorz Łysoniewski

banerruch

Ilość odwiedzin

2828741
DzisiajDzisiaj228
WczorajWczoraj325
TydzieńTydzień865
MiesiącMiesiąc228